środa, 23 kwietnia 2014

Wariatka- to ja

Taak. Przez zakaz ćwiczeń zachowuję się jak baba przed okresem, będąca na diecie i rzucająca palenie naraz. Chociaż zgadza się tylko jedno. Jednak z tymi endorfinami to prawda. Lepsze samopoczucie, mam nawet po spacerze, a z tym cholernym kolanem cała moja aktywność, to droga do szkoły i z powrotem.
Współczuję osobom, które są zdane na przebywanie za mną.
Dziś osiągnęłam jednak sukces. Chociaż to chyba zbyt piękne słowo. Powiedzmy, że nie poniosłam porażki. A było bardzo blisko.
Polonistka częstowała ciastem. Wręcz zmusiła mnie do wzięcia kawałka szarlotki. Nie chcąc wchodzić z nią w dyskusje, zjadłam. Pierwsza myśl- to najmniejszy malutki kawałek, pewnie ma max 200 kcal, to nie tragedia, a po co robić sensacje?
Szarlotka mi nie smakowała. Ani trochę. Była zbyt słodka, zbyt mało jabłkowa, a brakowało jeszcze cynamonu.
Krowa zaczęła się drzeć : WYRZYGAJ!!!!!
Miałam wyrzuty sumienia, nawet przez to że żyję, a propozycja Krowy wydała mi się bardzo kusząca. Potrafisz zwymiotować bezdźwięcznie, mówiła, dasz radę. Nikt nie zauważy.
- Czy mogę iść do łazienki?- zapytałam 20 minut później.
Mogłam.
Kierunek: damska toaleta. Nikogo nie spotkałam po drodze, nikogo. Weszłam i już miałam iść do kabiny dokończyć ten proceder, ale popatrzyłam jeszcze w lustro. Krowa, z nadętymi policzkami, trzema podbródkami, i grubą szyją gapiła się na mnie.
- Wypierdalaj, suko- powiedziałam do lustra (tak, choroba psychiczna, rozmawiam z przedmiotami- SUPER).
Wróciłam do klasy. Niecałą godzinę później byłam już w domu.  Starając się nie słuchać jęków Krowy (idź pobiegać, na pewno kolano to wytrzyma, lekarka przesadza, spróbuj znowu wymiotować...)
Obiecałam sobie, że będę olewać Krowę, aż się nie zamknie. Problem polega na tym, ze to zabawa w kotka i myszkę, bo ona jest częścią mnie.
Dzisiejszy bilans: 890 kcal
(większość produktów zważonych)
Za szarlotkę dałam sobie 250 kcal, chociaż tyle nie miała. Powiedzmy, profilaktycznie.



Tu ja i Krowa, żeby każdy wiedział o co chodzi.

A tu sytuacja do której nie mogę już dopuścić:

Nigdy

wtorek, 22 kwietnia 2014

Dzień częściowo nieudany.

Kiedy się dziś obudziłam, pierwszym, czego się spodziewałam, był kac moralny. Po wczorajszym rzyganiu. Nie przyszedł. Pojawił się za to ból w moim nieszczęsnym kolanie. Poszłam nawet do lekarza, i usłyszałam, że mam cośtam naciągnięte, i mam tygodniowy zakaz jakichkolwiek ćwiczeń. Co najmniej tygodniowy, jak powiedziała lekarka. Cudownie.
Ma to jeden plus: tydzień bez wf, którego z całego serca nienawidzę. No i próbuję sobie wytłumaczyć, że lepiej ten tydzień sobie odpuścić niż, udawać, że jest ok, zagryzać zęby z bólu i nie być w stanie ostatecznie później ćwiczyć przez kilka miesięcy.
Jeżeli chodzi o jedzenie, to to jest dobra strona dnia, ale nie tak w 100%, oczywiście, bo byłoby za różowo. Zjadłam dziś, po prostu za mało, co było częściowo spowodowane tym, że gardło mnie pobolewa, po wymiotach, a dzień spędzony w przychodni poleciał mi bardzo szybko. Obstawiałam, że spędzę tam max godzinę, a wyszłam po ponad dwóch, po tym jeszcze chodziłam po mieście. (w zasadzie jeździłam samochodem)

Bilans:
20 g płatków owsianych 72 kcal
2 jajka 194 kcal
gotowany kurczak 150 kcal
jabłko 62 kcal
2x jogobella 0% 2x 65 kcal
50 g mango 34 kcal (kocham mango, więc dziwię się, że tylko tyle)
pomidor 12 kcal
łącznie: 654 kcal.

Zaczęłam ważyć niektóre produkty, bo jak się okazało, bardzo zawyżam. Na przykład dzisiejszemu jabłku dałabym 80 kcal, a okazuje się, że miało 62. Wolę dokładniej liczyć, bo jedzenie mało na pewno nie posłuży mojemu zdrowiu, poza tym głód nie pomaga w walce z bulimią. Jutro na pewno zjem więcej.
Zaczynam dostrzegać, że schudłam. Widać po brzuchu. Niby tylko 2 kg, a jest różnica :)

Red Queen, to dobrze, że było lepiej. Wiem, że najciężej utrzymać zdrowy bilans, więc w pełni Cię rozumiem. Trzymam kciuki, obyś miała same dobre dni :**

Pozdrawiam :*


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Ogarnij się!!!!!

Red Queen, dziękuję, Twój komentarz dał mi do myślenia. Masz rację, walczę (powinnam walczyć), o swoje zdrowsze szczęście. I to zarówno w pojęciu fizycznym, jaki i, przede wszystkim, emocjonalnym.

Myślałam trochę nad tym. No dobra, nie trochę, bo myślałam nad tym pół nocy.
Próbowałam sobie wyobrazić jak chcę wyglądać. Chcę być chuda. Ok. Tylko, że chcę być też zdrowa.
 Kopa dała mi myśl o moich nieszczęsnych włosach. Dopiero trochę odrosły. Nie dopuszczę do sytuacji, bym znowu musiała je ściąć. Cera też się poprawiła, nawet odrobinę zapuściłam paznokcie.
Ok, zasady gry:
1. Żyję dla siebie. Nie obchodzi mnie to co mówią inni, (taaa,  zgodnie z myślą bloga "jestem swoim własnym drogowskazem").
2. Stopniowo odnajduję w sobie jakiekolwiek zalety. (ten punkt widzę najczarniej)
3. Nie dopuszczam do sytuacji, by Mia przeszła w Ane. (z deszczu pod rynnę)
4. Akceptuję siebie. Otyła, ociężała, pyzata krowa z lustra ma się bezwzględnie zamknąć.
5. COKOLWIEK BY SIĘ NIE DZIAŁO NIE RZYGAM!!!!!
6. Nigdy, przenigdy nie jem mniej niż 700 kcal. Staram się oscylować w granicach 1000. Nie zmniejszam tego.
7. Jedzenie to nie trucizna.
8. Jeżeli kiedykolwiek zacznę odczuwać problemy zdrowotne, związane ze spadkiem masy ciała- koniec. Chudość chudością, ale życie mam jedno.
9. Nie szukam problemów tam gdzie ich nie ma.
Bilans zaktualizuję wieczorkiem ;)
Aktualizacja:
Debilka. Kompletna debilka.
 Pojechaliśmy do dziadków, czego nie planowaliśmy. Widzimy się niezbyt często z nimi, dosłownie kilka razy na rok. Pierwsze co usłyszałam: "Jesteś chudsza". Nastrój: +10000000000 Niestety babcia należy do tych przekarmiających dzieci. Po uczcie, na którą nie miałam żadnego wpływu czułam się podle. Nie wiem ile zeżarłam. 2000 kcal? Pewnie coś takiego. Jeżeli wczoraj poczułam chęć wyrzygania jajka czekoladowego, to dziś czułam przymus. Bieg do łazienki. "poszło" Profilaktycznie woda i od nowa, do czasu aż woda nie będzie czysta. Wariatka. Jebana wariatka. Wszyscy byli na polu, ja sama w domu, klęczonca przed sedesem.
Ok Mia. Chciałaś wojny, będziesz ją miała.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Nie ogarniam samej siebie

Wstaję rano i pierwsze kroki kieruję przed lustro. Pierwsza myśl dzisiejszego dnia:  tłusta krowa.
 Jakie to dziwne. Niby wszystko, co logiczne mówi mi, że nie jestem tłusta, tylko po prostu trochę "przy kości", a jak mam dobry nastrój, nawet używam określenia  "normalna".
Nie dzisiaj. Stałam przed tym lustrem dobre kilka minut.  "Na pewno ważę ponad 70 kg"- upierdliwa myśl zrodziła się i ani myślała odejść.
Boczki, tyłek, uda... ogromne, za duże.
Stanęłam na wadzę. Niemożliwe. 66,2, czyli bez zmian, mimo, że 2 dni miałam "przeżarte" i wymiotowałam, potem kilka po 1800-2000 kcal, bez aktywności fizycznej, dopiero ostatnie 3 (dziś 4) jem  w granicach 1000 kcal.
Jak oniemiała sięgnęłam po cm.
Kilka tygodni temu (biust, talia, tyłek, udo):
93,5: 72 :99: 57,5
a dzisiaj:
91: 68,5 : 97,5: 56
Krowa z lustra, jednak ani myślała zniknąć, kazała mi za to ubrać luźną bluzkę i czarne spodnie, chociaż obiecałam sobie  małą, obcisłą bluzeczkę, za talie poniżej 70 cm.
Rodziców znowu wzięło na wycieczkę rowerową. Bolało mnie trochę kolano, ale to olałam. Poza tym, na rowerze nie było tak źle.
Pomimo tego, że w domu mam niezliczoną ilość słodyczy, 2 ciasta (a dojdzie trzecie), mnóstwo rzeczy które lubię, całą Wielkanoc uczciłam 1 małym, nadziewanym jajkiem czekoladowym (60 zbędnych kcal). Najgorsze było jednak to, że po jego zjedzeniu poczułam nieodpartą chęć zwrócenia go. Jednak kazałam jej się zamknąć, bo powrotu bulimii nie przeżyję. Fizycznie, ani psychicznie.
Dzisiejszy bilans to 890 kcal razem z tym zasranym jajkiem, które wcale mi nie smakowało. Poza tym: warzywa, wołowina (fuj), owsianka, mleko, jabłko.
I teraz będzie najgorsza część dnia:
Poszłam pobiegać. Jak pisałam, trochę bolało mnie kolano. Niestety "trochę boli" szybko przeszło w "rwie" i po pokonaniu jakiś 100 m, rozważałam czy nie dzwonić do  mamy, bo z bólu łzy stanęły mi w oczach i nie mogłam się ruszyć.
Kiedy byłam już w domu ,znowu gapiłam się w lustro, jak nawiedzona. Co robiłam? Krytykowałam.
Jestem tłusta wszędzie, nawet na rękach i na plecach! Czy jak schudnę 8 kg to będę  d o s t a t e c z n i e szczupła? Na  pewno nie. W ogóle do jakiego ciała dążę? Szczupłego, wysportowanego, zdrowego... czy wychudzonego, delikatnego, bez skazy?
To:

Czy to

Ku mojemu przerażeniu, to drugie.

sobota, 19 kwietnia 2014

Święta? Jakie Święta?!

Dzisiejszy dzień tak normalny, jak każdy inny. Tyle tylko, że rodzice, stwierdzili, że cały dzień siedzę przy kompie, nie pomagam w domu, izoluję się.... Z nudów mają różne pomysły. Na przykład wycieczki rowerowe. Proszę bardzo, mogę jechać, tym bardziej, że dziś dzień wolny od biegania. Na wycieczce, kuszona lodami, wstąpieniem na pizzę, dzielnie popijałam swoją colę 0. Resztę dnia pracowałam nad wyglądem bloga, ale z powodu większego braku weny na cokolwiek- wyszło jak widać. Po prostu zabijałam czas.
Rano było święcenie jajek- ksiądz pokropił i wróciliśmy do domu. Mama kusiła sernikiem z truskawkami. Nie dałam się.
Dzisiejszy bilans to 990 kcal- owsianka, marchewki, ryba gotowana, sałatka jarzynowa (bez majonezu), mleko, 2 jogobelle 0.
Wyszło jak wyszło. Powiedziałabym, że jak na Święta całkiem w porządku.
Mam dziś podły nastrój. Patrzę w lustro i widzę otyłego potwora, chociaż gdzieś w podświadomości czuję, że schudłam. Oglądając jakiś program w którym występowały modelki, wpadłam w jeszcze większe przygnębienie. Co z tego, że jestem wysoka, niektórzy mówią, że ładna, skoro pulchna?
Sytuacja jest żałosna, bo ja nie chcę być modelką. Chciałabym tak wyglądać- dla siebie, nie dla innych.


Naprawdę tego chcę? To chore, ale chyba tak.

piątek, 18 kwietnia 2014

Przebiec życie

Zmęczenie... napięcie w udach, tyłku, czuję, że nawet brzuch skacze. Ciężko złapać oddech, pot się ze mnie leje. Mam wrażenie, że w płuca wbijają mi się małe, złośliwe igiełki.
Ale nie przestaję. Biegnę ciągle, z każdym metrem mam coraz większą satysfakcję.Wydzielają się endorfiny. Niech ktokolwiek odważy się za mnie zaśmiać, zadrwić. Pokażę mu odpowiednim palcem, co ma ze sobą zrobić.
Dałam radę! 40 minut biegania za mną! Było lepiej niż wczoraj, bo moje bieganie to na razie coś w rodzaju marszobiegu. Biegnę kilka minut, a potem jedną- dwie maszeruję. Trening interwałowy, tak to się chyba nazywa. Zdecydowanie przebiegłam dziś więcej niż wczoraj.
Wróciłam do domu pijana zmęczeniem i szczęściem.
Dzisiejszy bilans dość mały, bo dzień iście szalony- cały na zakupach. Nie miałam czasu nawet pomyśleć o głodzie. I jestem z siebie dumna, że pomimo zmęczenia, poszłam potem biegać.
Zjadłam:
owsianka-200 kcal
szklanka mleka- 100 kcal
gotowana ryba (duża porcja)- 350 kcal
2 marchewki- 60 kcal
serek wiejski- 160 kcal.
870 kcal. Spokojnie mogłam sobie pozwolić na 1000-1100, ale tak wyszło. Były to jednak "dobre kalorie", więc dzień zaliczam bardzo na plus :)

Co do jedzenia w Święta, daję sobie limit 1400 kcal w 1 dzień, w drugi-1300. Ale jestem dość optymistycznie nastawiona, bo mama robi babkę cytrynową, której nienawidzę. Z pozostałymi ciastami będzie trochę ciężej, ale planuję działać w myśl zasady- 1 kawałek mnie nie zabije. Mam nadzieję, że będę umiała poprzestać na jednym... Może nawet nie będę jeść ich wcale, by nie ryzykować powrotu mii. Nadal się tego boję.
Ojciec od 3 dni trzeźwy- poprawiło mi to nastrój. Zaczęłam jednak ostatnio podchodzić do życia z dystansem. Mam coraz bardziej gdzieś co o mnie myślą, powoli przestaję żyć problemami innych.
Red Queen- dzięki za przypomnienie :) I w ogóle bardzo dziękuję za miłe komentarze, bardzo :)
I na koniec nieco motywacji (ta o zombie mnie rozwaliła);





czwartek, 17 kwietnia 2014

Pierwszy dzień zmian

40 minut biegania brzmi bardzo niewinnie, do czasu, gdy nie jest się w trakcie treningu. Prawie wyplułam płuca, ale jakimś cudem dałam radę. Co do jedzenia- było zdrowo, zjadłam 1100 kalorii. Wiem, że je jedząc tyle schudnę max 4 kg na miesiąc, ale wystarczy mi to w zupełności. Chciałabym przede wszystkim schudnąć trwale, zapomnieć o efekcie jojo. Po diecie, będę musiała się z niej wyprowadzić. Planuję dodawać 100 kcal na tydzień, jadąc od 1200 (to będzie mój max w dni powszednie, a w Święta 1400).
Mam nadzieję, że mój plan się uda, bo jak na razie to wręcz zbyt piękne by było prawdziwe.Nie jestem głodna, pełna, energii, może nieco zmęczona po bieganiu, ale mimo wszystko szczęśliwa.